robotnicy przymusowi w niemczech lista
Robotnicy przymusowi z czasów III Rzeszy pozywają Niemieckie Koleje w USA. 25.05.2011 25 maja 2011. Ofiary hitlerowskiego reżimu z Europy Wschodniej domagają się odszkodowań przed sądem w
Verena Bahlsen, dziedziczka niemieckiej fortuny, wywołała w Niemczech burzę mówiąc, że jej rodzinna firma „płaciła pracownikom przymusowym tyle samo co Niemcom, dobrze ich traktowaliśmy”. Po protestach kobieta przeprosiła za swoje słowa.
Centrum Informacji o Ofiarach II Wojny Światowej IPN. W przypadku uzyskania szukanych informacji apelujemy o samodzielne dodanie ich do bazy „Strat” za pomocą kwestionariusza dostępnego online. W przypadku odnalezienia w bazie szukanych danych, należy zwrócić uwagę na wyświetlaną po danych osobowych informację o źródle
Tłumaczenie hasła "robotnice (mrówki)" na angielski . workers (ants) jest tłumaczeniem "robotnice (mrówki)" na angielski. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Dokerzy zarabiali teraz niezłe pieniądze, podobnie robotnicy fabryczni. ↔ Dockers earned good money these days, so did factory workers.
Robotnicy przymusowi. Głośny ostatnio temat reparacji wojennych należnych Polsce od Niemiec mocno poruszył opinię publiczną. Przy okazji warto przypominać, jak wielkie straty poniosła Polska w wyniku rozpętanej przez Niemcy II wojny światowej. Straty te to nie tylko śmierć milionów obywateli i kolosalne zniszczenia materialne.
nonton 2 days 1 night season 4 2023 sub indo. O PORTALU Portal to codzienny serwis historyczny, setki artykułów dotyczących przede wszystkim najnowszej historii Polski, a także materiały wideo, filmy dokumentalne, archiwalne fotografie, dokumenty oraz infografiki i mapy. Więcej Polska w XX wieku Wystawę "Praca przymusowa. Niemcy, robotnicy przymusowi i wojna" otwarto w środę w Arkadach Kubickiego na Zamku Królewskim w Warszawie. Ta ekspozycja stanowi hołd złożony ofiarom systemu totalitarnego III Rzeszy - napisał prezydent Bronisław Komorowski w liście do przybyłych. Wystawa przygotowana przez międzynarodowy zespół Fundacji Miejsc Pamięci w Buchenwaldzie i Mittelbau-Dora, została zainicjowana i sfinansowana przez Fundację "Pamięć, Odpowiedzialność, Przyszłość". "(Ta ekspozycja - PAP) świadczy o tym, że potrafimy toczyć dialog służący prawdzie o tragicznej historii, zadośćuczynieniu i pojednaniu. System pracy przymusowej jest jednym z wciąż zbyt mało znanych aspektów niemieckiej okupacji w Europie. Jeńcy wojenni zamknięci w gettach, więźniowie obozów koncentracyjnych, cywile w okupowanej Europy byli pozbawiani godności i zmuszani do niewolniczej pracy stając się ofiarami jednego z najbardziej okrutnych reżimów w historii ludzkości" - napisał Bronisław Komorowski, dodając, że ekspozycja stanowi hołd złożony ofiarom systemu totalitarnego III Rzeszy. "Praca przymusowa oznaczała zniewolenie, trwałe bezprawie, samowolną przemoc, publiczne upokorzenia. Jest ona częścią niewyobrażalnych rozmiarów cierpienia, które Niemcy zadali Polakom i przedstawicielom innych narodów (...) Jednak to nie zbrodnie w końcu zwyciężyły, ale pojednanie i nowe ludzkie współistnienie. My Niemcy jesteśmy głęboko wdzięczni, że Polacy byli do tego gotowi" - podkreślił w liście prezydent Niemiec Joachim Gauck. List skierował też do przybyłych na środowe otwarcie wystawy prezydent Niemiec Joachim Gauck. Przypomniał on, że ofiarami pracy przymusowej stało się 20 mln osób z niemal każdego kraju Europy. "Wykorzystywani byli wszędzie - w zakładach zbrojeniowych i w gospodarstwach domowych, w fabrykach i w rolnictwie. Prawie nie było miejsca, w którym nie byłoby pracy przymusowej. Praca przymusowa oznaczała zniewolenie, trwałe bezprawie, samowolną przemoc, publiczne upokorzenia. Jest ona częścią niewyobrażalnych rozmiarów cierpienia, które Niemcy zadali Polakom i przedstawicielom innych narodów (...) Jednak to nie zbrodnie w końcu zwyciężyły, ale pojednanie i nowe ludzkie współistnienie. My Niemcy jesteśmy głęboko wdzięczni, że Polacy byli do tego gotowi" - podkreślił prezydent Niemiec. Wystawę "Praca przymusowa. Niemcy, robotnicy przymusowi i wojna" otwiera część poświęcona okresowi przedwojennemu Niemiec, ukazująca przemoc i wykluczenie, jakim poddano komunistów pokonanych przez nazistów w wyborach, przedstawicieli związków zawodowych, ale przede wszystkim Żydów, a także Romów i Sinti. Ukazano tam pierwsze obozy pracy, a także ostracyzm, prześladowania i pierwsze pogromy, jakie ich spotykały. Drugi segment ekspozycji ukazuje działania propagandowe wzywające do "zwiększenia przestrzeni życiowej" Niemców, co stanowiło preludium do zbliżającego się konfliktu zbrojnego. Kolejny fragment przedstawia sytuację po wybuchu wojny, kiedy Niemcy zaczęli wykorzystywać ludność okupowanych krajów jako siłę roboczą. Robotnicy przymusowi pracowali na rzecz firm niemieckich, w przemyśle zbrojeniowym, rolnictwie, budownictwie czy przy umocnieniach Wału Atlantyckiego. Szczególnym represjom poddano Żydów, którzy oprócz obozów pracy, byli także masowo zsyłani do obozów koncentracyjnych i zagłady. Po wybuchu wojny III Rzeszy i ZSRR do represjonowanych dołączyli jeńcy sowieccy, którzy początkowo umieszczani w obozach przejściowych, później byli kierowani do wyjątkowo ciężkiej pracy np. pod kołem polarnym w Norwegii. W dalszej części ukazano próby rekrutacji dobrowolnych robotników z krajów okupowanych, które nie przyniosły większych rezultatów. Do oporu wobec nich wzywały organizacje podziemne w całej Europie. Dla zwiększenia liczby pracujących organizowano wtedy nie tylko masowe aresztowania, ale również uliczne łapanki. Wobec robotników stosowano przemoc i terror, do nadzoru nad nimi wzywając wszystkich Niemców. Mimo to notowano wiele ucieczek, próby protestu i sabotażu. Pod koniec wojny wielu robotników przymusowych było mordowanych, często w masowych egzekucjach. Ekspozycję zamykają powojenne losy ofiar pracy przymusowej. Ich losy także po wyzwoleniu były trudne, spotykali się z obojętnością, a nawet wrogością, jako pracujący na rzecz okupanta. Po procesach norymberskich i rozpoczęciu "zimnej wojny" temat pracy przymusowej był wypierany, dopiero w latach 70. pojawiły się pierwsze inicjatywy zmierzające do przypomnienia ofiar i zadośćuczynienia im za krzywdy. Ekspozycja będzie czynna do 8 marca. Wystawę honorowym patronatem objęli prezydenci Polski i Niemiec. (PAP) akn/ ls/ mow/ NAJNOWSZE Wystawa sztuk wizualnych Susan Mogul w Zachęcie – od 5 sierpnia 100 lat temu zmarł Graham Alexander Bell – wynalazca telefonu Polonia nowojorska czci rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego Pięć lat temu zmarła Wanda Chotomska 2 sierpnia Romowie upamiętnią przodków zgładzonych przez Niemców Newsletter Oświadczam, że wyrażam zgodę oraz upoważniam Muzeum Historii Polski, ul. Mokotowska 33/35, W-wa (dalej MHP) jako Administratora danych osobowych oraz wszelkie podmioty działające na rzecz lub zlecenie MHP do przetwarzania moich danych osob. (e-mail) w zakresie i celach niezbędnych do otrzymywania newslettera od dnia wyrażenia tej zgody do jej odwołania. Jestem świadomy/a, że mam prawo w dowolnym momencie odwołać zgodę oraz że odwołanie zgody nie wpływa na zgodność z prawem przetwarzania, którego dokonano na podstawie zgody udzielonej przed jej wycofaniem. Jestem też świadomy/a, że przysługuje mi prawo dostępu do moich danych, do ich sprostowania, do ograniczenia przetwarzania, do przenoszenia danych, do sprzeciwu wobec przetwarzania. COPYRIGHT Wszelkie materiały (w szczególności depesze agencyjne, zdjęcia, grafiki, filmy) zamieszczone w niniejszym Portalu chronione są przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Materiały te mogą być wykorzystywane wyłącznie na postawie stosownych umów licencyjnych. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników Portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, bez ważnej umowy licencyjnej jest zabronione.
Wojna na Ukrainie uderzy w polską budowlankę. Eksperci: będą problemy z pracownikami i dostawami Wojna na Ukrainie będzie mieć poważne skutki dla polskiej gospodarki – prognozują eksperci. W szczególnie trudnej sytuacji może się znaleźć branża budowlana, w... 2 marca 2022, 14:42 Ruszył remont oświęcimskiego Rynku Głównego. Efekty zobaczymy za dwa lata. We wtorek od rana na oświęcimskim Rynku Głównym robotnikom praca paliła się w rękach. Remont serca miasta rozpoczęli od obmiaru miejsca, gdzie kilka metrów pod... 25 lipca 2012, 10:13 Jak wybrać fototapetę do kuchni? Czym ją przykleić, by się nie odklejała Fototapeta może szybko odmienić wygląd wnętrza. Podpowiadamy, jak wybrać fototapetę do kuchni i jak ją przykleić do szafek, wyspy oraz ściany. 2 sierpnia 2022, 12:45 Polski gaming po raz pierwszy w niezwykłym projekcie – Gametelmeni 2023 Przedstawiciele polskiego gamingu po raz pierwszy wzięli udział w niezwykłym projekcie, a dochód z niego wesprze Ukrainę. Każdy może wziąć udział w inicjatywie,... 2 sierpnia 2022, 11:02 Ceny mieszkań w końcu spadają, tylko co z tego? Na zakup nieruchomości na kredyt mało kogo dziś stać Ceny mieszkań spadają w całej Polsce, a sprzedaż rośnie – obwieściły triumfalnie media. Rzeczywiście, z miesiąca na miesiąc koszt zakupu M spadł o kilka procent... 29 lipca 2022, 13:00 To budowlańcy czy komicy? Efekty ich pracy budzą głównie śmiech. Zobacz, co potrafią wymyślić „fachowcy” Niektórzy budowlańcy lubią zastępować braki w wiedzy fantazją. Zobacz zdjęcia, które dobitnie pokazują, jak komiczne efekty daje czasem takie podejście.... 27 lipca 2022, 14:38 FIFA 23 z Juventusem, ale bez Rosjan - EA oficjalnie potwierdza Fani popularnej serii gier FIFA mają powody do radości. W najnowszej części pojawią się bowiem liczne zmiany, które powinny zadowolić użytkowników, a dotyczą... 26 lipca 2022, 10:44 Festiwale muzyczne i koncerty rockowe 2022 r. z wojną na Ukrainie w tle biją rekordy popularności. Co jeszcze przed nami tego lata? Jesteśmy spragnieni wielkich koncertów i festiwali. To widać, słychać i czuć. Głód letnich muzycznych wrażeń był spotęgowany pandemią, która "poodwoływała"... 25 lipca 2022, 19:07 Domy za 1 euro to nie żart – można je kupić w Grecji, Włoszech, Japonii. Gdzie jest haczyk? Sprawdź, jakie warunki trzeba spełnić Domy za 1 euro lub 1 dolara brzmią jak żart lub oszustwo. Istnieją jednak kraje, w których naprawdę można nabyć budynek tak tanio – wcześniej trzeba jednak... 22 lipca 2022, 13:54 Dom ciasny, ale własny to dzisiaj szczyt marzeń. Wybieramy coraz mniejsze projekty domów, oszczędzamy na wykończeniu Własny dom to marzenie tysięcy Polaków. Inflacja i drożyzna sprawiły jednak, że jego spełnienie jest coraz trudniejsze. Ci, którzy już ruszyli z pracami,... 21 lipca 2022, 12:01 Remont w Oświęcimiu? Lista ekip budowlanych w okolicy. Kogo polecacie? Szukanie fachowca jest ponad Twoje siły? W naszej bazie zbieramy najlepsze firmy z Oświęcimia. Tak łatwiej będzie Ci znaleźć rozwiązanie. Wśród nich znajdziesz... 15 lipca 2022, 5:01 Sprzedaż mieszkań dalej spada, ceny mieszkań dalej rosną. Po „czarnym maju” przyszedł „czarny czerwiec”? Sprzedaż mieszkań po „czarnym maju” gdzieniegdzie wzrosła, jednak ogółem rynek nadal hamował – deweloperzy sprzedali aż o 13 proc. mniej nieruchomości. Zawiedli... 14 lipca 2022, 12:13 Oświęcim. Pijany kierowca zaparkował na podjeździe dla karetek pogotowia w szpitalu W oświęcimskim szpitalu można było obejrzeć sceny wyjęte z filmów Barei, wyśmiewające PRL-owską rzeczywistość Polaków. Tym razem jednak nikomu nie było do... 12 lipca 2022, 12:04 Zakup mieszkania? Nie czekaj, będzie tylko drożej. Rozmowa z ekspertem o rynku mieszkaniowym w Polsce Zakup mieszkania czy domu to poważny wydatek i skomplikowane przedsięwzięcie, zwłaszcza dla kogoś, kto robi to po raz pierwszy. Czy obecnie mamy dobry moment na... 8 lipca 2022, 13:38 Budowlanka ma za sobą ciężki czerwiec. Od 2007 r. nie było takich problemów z dostępnością materiałów budowlanych Budowlanka w Polsce wciąż pracuje na pełnych obrotach, jednak miniony miesiąc był dla branży trudny. Większość firm ocenia sytuację jako „umiarkowanie złą”, z... 6 lipca 2022, 11:17 Nik Zupancić ponownie trenerem Re-Plast Unii Oświęcim. Nowego-starego szkoleniowca zakontraktowanego przed urlopami drużyny Rozmowa z MARIUSZEM SIBIKIEM, prezesem hokejowych wicemistrzów Polski, Re-Plast Unii Oświęcim o pozyskaniu trenera i planach budowy drużyny 2 lipca 2022, 8:31 Zakup mieszkania – duże zmiany od 1 lipca. Co zmieniła nowa ustawa i jak chroni klientów Deweloperski Fundusz Gwarancyjny? Zakup mieszkania od 1 lipca stał się bezpieczniejszy. Wszystko dzięki nowelizacji ustawy o ochronie praw nabywcy, która wprowadziła dodatkowe narzędzia... 1 lipca 2022, 14:57 Ceny mieszkań wzrosną o 12 proc. do końca roku? A może spadną? Eksperci podzieleni, a tymczasem nieruchomości sprzedaje się niewiele Ceny mieszkań w największych miastach mogą wzrosnąć do końca roku nawet o 12 procent – uważają eksperci HRE Investments. Inni eksperci sugerują jednak coś... 30 czerwca 2022, 13:29 Największe katastrofy budowlane w dziejach. Zobacz tragedie, do których doprowadziły ludzkie błędy Katastrofy budowlane najczęściej następują w wyniku ludzkich błędów – pomyłek po stronie projektantów, wykonawców lub późniejszych służb odpowiedzialnych za... 28 czerwca 2022, 15:11 Dlaczego remont mieszkania w Polsce to droga przez mękę? Klienci skarżą się na drożyznę i opóźnienia, a fachowcy na... klientów Remont 50-metrowego mieszkania kosztuje dziś ponad 90 tys. zł. Jakby tego było mało, do dobrych fachowców czeka się w wielomiesięcznych kolejkach, a opóźnienia... 28 czerwca 2022, 12:14 Przy budowie domu 77 proc. osób przekroczyło budżet. Winne są drożejące materiały budowlane. Część osób odkłada marzenia o domu na później Budowa domu to duży wydatek – tak było od zawsze. Jednak w ostatnim czasie szybko rosnące ceny materiałów budowlanych sprawiły, że aż 77 proc. inwestorów... 24 czerwca 2022, 12:25 OPINIA Ceny materiałów budowlanych zaczęły spadać. Tanieje styropian. To początek stabilizacji na rynku? Ceny materiałów budowlanych – przynajmniej niektórych – zaczęły wreszcie spadać. Poprawiła się też dostępność na rynku produktów takich jak stal czy bloczki... 22 czerwca 2022, 11:15
W okresie II wojny światowej naziści utworzyli około 12 tysięcy obozów i więzień. Do niewoli wzięto około 18 milionów osób z 30 krajów. Część z nich była jeńcami wojennymi. Trafiali oni do obozów koncentracyjnych lub obozów jenieckich. Takie obozy znajdowały się również w okolicach Międzyrzecza, znanego głównie z Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Jeden z większych kompleksów obozowych wybudowany został w miejscowości Przytoczna (Prittsch kreis Schwerin a/D). Jeńców obserwowali często robotnicy przymusowi skierowani do niemieckich gospodarstw. Jedną z takich osób był Bernard Gałecki, który w 1967 roku zeznawał w tej sprawie jako świadek przed Prokuraturą Powiatową w Gorzowie Wielkopolskim. Gorzowska prokuratura prowadziła wówczas śledztwo z ramienia Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Bernard Gałecki pracował w gospodarstwie rolnym Johanesa Matzke. Pracowali z nim również Roman Lejman oraz Ukrainka Nadia Timoszenko. Nadia w pewnym okresie zginęła bez wieści, wg świadka być może została zamordowana przez Niemców, ponieważ była oskarżona o porzucenie dziecka. Dziecko to miała mieć prawdopodobnie z gospodarzem rolnym, u którego pracowała. Mężczyzna ten po śledztwie przeprowadzonym przez gestapo, został wysłany na front wschodni. Kontakt z gospodarzami nie urwał się. Żona gospodarza prowadziła po wojnie korespondencję z matką Bernarda Gałeckiego. Wynikało z niej, że przenieśli się oni do miejscowości Gross Bellic we wschodnich Niemczech. Obóz składał się z kilku baraków, otoczony był 2-3 metrowym płotem. Jeńcu tam przebywający ubrani byli w radzieckie mundury. Jeńcy często wysyłani byli w konwoju do mleczarni lub po plony do okolicznych rolników. Z zeznań świadka wynika, że posiadali obdarte ubrania i byli wygłodzeni. Kiedy jedna z Niemek o nazwisku Wideman próbowała dać jedzenie jeńcom, to pilnujący ich strażnik nakrzyczał na nią i całą sprawę zgłosił lokalnej policji. Inny świadek – Roman Lejman relacjonował, że pamięta dwa obozy jenieckie, w tym w jednym z nich znajdowali się Francuzi. Jeden z obozów znajdował się na terenie prywatnym w Przytocznej (prawdopodobnie Niemca o nazwisku Rospad), drugi nieopodal Lubikowa. W Lubikowie przebywali jeńcy radzieccy. Jeńcy w dzień mieli pracować w gospodarstwach rolnych, przy kopaniu rowów/okopów i innych pracach fizycznych w okolicy, a w nocy trafiać z powrotem za bramy obozu. Na przełomie lat 1943/1944 został utworzony trzeci obóz, tzw. wojenny, w którym przebywali żołnierze radzieccy. Obóz ten mieścił się pomiędzy miejscowościami Przytoczna i Goraj. Roman Lejman opowiadał prokuratorowi, że do tego właśnie obozu dowoził wodę. Nie było w nim baraków, jeńcy spali bezpośrednio na ziemi. Według Lejmana było tam około 1000 jeńców, a obozu pilnowali żołnierze raczej w podeszłym wieku. Często zdarzało się, że do obozu wraz z transportem wody i żywotności przemycano tytoń. Na terenie obozu prawdopodobnie nie było kuchni. Obóz był wielkości około 3-4 hektarów. Jak relacjonowała Łucja Klimann, zamieszkała w Goraju od 1912 roku, w sierpniu 1944 roku utworzono kolejny obóz pomiędzy wsiami Goraj i Nowiny. Mieli tam przebywać jeńcy włoscy, schwytani nieopodal międzyrzeckich fortyfikacji. Jej zdaniem mogło być ich nawet 2 tysiące osób. Obóz został zlikwidowany w styczniu 1945 roku, a jeńcy zostali wywiezieni w głąb Niemiec. W obozach zlokalizowanych w okolicy Przytocznej mieli znajdować się także Polacy. Tak relacjonował Kazimierz Paś, który był wówczas piekarzem w jednym z niemieckich przedsiębiorstw. Według niego obóz z polskimi żołnierzami znajdował się w miejscowości Dłusko (Lauske). Miało tam przebywać około 100 mężczyzn. Pracowali oni w pobliskich majątkach niemieckich. Pilnowani byli przez żołnierzy wermachtu. Z relacji Pasia oraz Lucji Weber (urodzonej w Goraju) wynika, że często wspólnie z Polakami pracowali także Włosi, których wg ich relacji było około 3-4 tysięcy. Źródło: Archiwum IPN. Oddział w Poznaniu. Autor: Paweł Gondek
Ogólnie więc miałem tam dobre warunki, a i praca nie była szczególnie ciężka, bo przecież w domu też pracowałem na roli. Poza tym oprócz mnie w gospodarstwie pomagał też niemiecki pracownik. Nazywał się Heinrich Koll. Był do mnie przyjaźnie nastawiony i nie czułem z jego strony żadnej wrogości. Najbardziej dokuczała mi tęsknota za rodziną. Zdarzało się, że płakałem. W czasie wojny został Ojciec wywieziony na roboty do Niemiec. Jak do tego doszło? To było zimą 1943 roku. Miałem wtedy niespełna siedemnaście lat. Niemcy w tym czasie na wszelkie sposoby starali się zdobyć ludzi do pracy na terenie Rzeszy: na roli, w fabrykach, w kopalniach. Rąk do pracy brakowało, bo sami Niemcy walczyli o „nowy porządek w Europie”. Siły roboczej szukali więc w krajach okupowanych, między innymi przez łapanki na ulicach miast. Natomiast na wsi sołtys danej miejscowości miał regularnie wyznaczać określoną liczbę mieszkańców do pracy w Rzeszy. I tak też się stało w moich rodzinnych Mokrzyskach. Do naszego domu przyszło zawiadomienie, że zostałem do takiej pracy wyznaczony. Mam to zawiadomienie do dziś. Przed wywiezieniem na roboty mogłaby mnie uchronić praca na rzecz niemieckiego wysiłku wojennego, tyle że w Mokrzyskach nic takiego nie robiłem. Nie można było też takiego zatrudnienia załatwić od ręki. Ojciec chciał mnie więc ukryć u rodziny w Lubelskiem, gdzie mieszkali bracia mojej mamy, ale się nie zgodziłem. Bałem się, że jeśli zniknę bez śladu, moi najbliżsi będą z tego powodu represjonowani. Powiedziałem więc do ojca: „Na dobre czy na złe – pojadę”. Spakowałem się, pożegnałem z bliskimi i 31 stycznia 1943 roku stawiłem się na stacji kolejowej w Brzesku. Co było potem? Najpierw całą grupą zostaliśmy umieszczeni w obozie przejściowym w Krakowie, utworzonym w budynku szkoły średniej przy ul. Wąskiej. Tam byliśmy przygotowywani do wyjazdu. W jaki sposób? Dezynfekcja, strzyżenie, sprawdzanie dokumentów i danych. Spędziliśmy tam około tygodnia. Pamiętam, że odwiedziła mnie mama z wujkiem. Przywiozła mi jeszcze jakąś ciepłą kapotę i trochę jedzenia. Wydawało się jej, że nie dość dobrze wyposażyła mnie na drogę. Nie mogłem do nich zejść. Stali na ulicy, a ja byłem przy oknie jednej z sal na pierwszym czy drugim piętrze. Stamtąd z nimi rozmawiałem. Ilu was było w tym obozie? Dokładnie nie pamiętam, może dwieście osób. Po tygodniu wsadzili nas do pociągu i z Krakowa Głównego wywieźli na zachód. To był pociąg osobowy. W czasie drogi zapisywałem wszystkie mijane stacje, ale ta lista gdzieś mi zginęła. Na pewno jechaliśmy przez Drezno. Podróż trwała dwa dni. Co jakiś czas nasz pociąg zatrzymywano, by przepuścić transporty wojskowe. W końcu dojechaliśmy do Wuppertalu w Westfalii. Tam ponownie umieszczono nas w obozie przejściowym, gdzie przeszliśmy podobną procedurę jak wcześniej w Krakowie. Następnego dnia znowu do pociągu – tym razem do Kolonii. Tam rozdzielili nas na mniejsze grupy i przyczepami ciągniętymi przez traktory zawieźli do Bonn oddalonego od Kolonii jakieś trzydzieści kilometrów. Byliśmy po lewej stronie Renu i nie przejeżdżaliśmy przez niego na drugi brzeg. W Bonn trafiliśmy do miejscowego urzędu pracy. Wszystkich umieścili na dużej hali, gdzie rozpoczęło się przydzielanie do konkretnych prac. Polegało to na tym, że jeden z urzędników wywoływał poszczególne zawody, na które było zapotrzebowanie, a ludzie się zgłaszali. Tyle że ja nie miałem żadnego zawodu. Zostałem na końcu w grupie około dwudziestu osób: kobiet i mężczyzn. Wtedy przyszli bauerzy, czyli niemieccy gospodarze, i każdy wybierał dla siebie robotników do pracy na wsi. Najpierw wybrał mnie gospodarz, któremu – jak mi się wydawało – nie najlepiej patrzyło z oczu. Wymknąłem się więc do grupy osób jeszcze bez przydziału i trafiłem do gospodarza, który robił lepsze wrażenie. Czy to się później potwierdziło? Wybrał czterech mężczyzn i jedną dziewczynę i zabrał nas do jednej wioski, ale rozdzielił do różnych gospodarstw. To było Niederbachem oddalone od Bonn o jakieś dwadzieścia kilometrów. W linii prostej wioska leżała trzy kilometry na zachód od Renu. Ostatecznie zostałem przywieziony do domu małżeństwa w średnim wieku. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, było już późno. Dali mi więc ciepłe łóżko i dopiero na drugi dzień rano zaczęła się moja praca. Muszę przyznać, że trafiłem szczęśliwie. A gospodarz, który najpierw mnie wybrał na hali w Bonn, mieszkał w sąsiedniej wiosce i jak się okazało był miejscowym nazistą. Bardzo źle traktował swoich przymusowych robotników. Do tego stopnia, że pracujący u niego napisali skargę do urzędu w Bonn. Przeczucie więc mnie nie myliło. Kim byli ludzie, u których Ojciec pracował? To byli katolicy, bardzo dobrzy ludzie – Elizabeth i Klemens Geodelsowie. Mieli syna Josepha i trzy córki. Jedna była starsza ode mnie, średnia w moim wieku, a najmłodsza miała czternaście lat. Syn był w wojsku, w 6. Armii Polowej gen. Friedricha von Paulusa i walczył pod Stalingradem. Kiedy tam przybyłem, było już po bitwie o Stalingrad, bo kapitulację ogłoszono 2 lutego 1943 roku. Czy syn gospodarzy przeżył? Nie wiadomo, co się z nim stało: czy poległ w walkach, czy dostał się do niewoli i tam zmarł. Moi gospodarze dostali zawiadomienie, że ich syn „zaginął w walce”, cały czas mieli więc nadzieję, że wróci. Każdego dnia modlili się w tej intencji na różańcu. Nie wrócił jednak i nie przysłał też żadnej wiadomości. Jak był Ojciec traktowany przez niemieckich gospodarzy? Bardzo dobrze. Miałem swój pokój i łóżko z ciepłą pierzyną. Zapewniali mi wikt i opierunek. Na święta dostawałem bieliznę albo ubranie. Jadłem to samo, co oni, przy jednym stole, choć – jak się później dowiedziałem – było to zabronione i gospodarzom groziła za to kara. Rasa panów nie mogła siedzieć przy jednym stole z podludźmi. Nie mogliśmy też razem z Niemcami chodzić do kościoła. Raz w miesiącu była Msza dla przymusowych robotników. Za złamanie tego zakazu groziła kara siedmiu dni obozu. Ogólnie więc miałem tam dobre warunki, a i praca nie była szczególnie ciężka, bo przecież w domu też pracowałem na roli. Poza tym oprócz mnie w gospodarstwie pomagał też niemiecki pracownik. Nazywał się Heinrich Koll. Był do mnie przyjaźnie nastawiony i nie czułem z jego strony żadnej wrogości. Najbardziej dokuczała mi tęsknota za rodziną. Zdarzało się, że płakałem. Kiedyś orząc, wzdychałem do nieba, prosząc Boga, by pocieszył moich rodziców i powiedział im, że u mnie wszystko w porządku, bo rzeczywiście gospodarze byli dobrymi ludźmi. Miałem szczęście. Wielu polskich przymusowych robotników ciężko pracowało w fabrykach i kopalniach albo było wyzyskiwanych przez niemieckich bauerów. W naszej wiosce tylko jeden gospodarz należał do nazistowskiej Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników (NSDAP), ale i on nie szykanował pracujących u niego ludzi. Czy rozmawialiście na temat nazizmu, Hitlera i wojny? Sam nigdy takich rozmów nie zaczynałem. Na początku po prostu nie zdawałem sobie sprawy z tego, czym jest nazizm. Zresztą przyjechałem do Niemiec bez znajomości języka. Później z pojedynczych zdań, z zachowania czy nawet ze stosunku do mnie mogłem wywnioskować, że moi gospodarze nie byli przychylni Hitlerowi. Oczywiście nie mogli mówić o tym wprost, ale kiedyś gospodarz tłumaczył mi, że Nadrenia, gdzie leżała ich wioska, po pierwszej wojnie światowej była w strefie wpływów Ententy, czyli sojuszu Francji, Wielkiej Brytanii i Rosji. Dopiero w 1936 roku wkroczył tam Hitler, ale tak naprawdę oni nie mają nic wspólnego z „Prusakami”. Czy rzeczywiście tak było? Takie miałem wrażenie. Jedynie najmłodsza córka, która dopiero co skończyła szkołę, wykazywała tendencje pronazistowskie. Czy spotykał Ojciec innych przymusowych robotników? Oficjalnie mogliśmy spotykać się raz w miesiącu na Mszy i coniedzielnych spotkaniach organizowanych przez nadzorującego nas esesmana – von Brauna. Jednak także poza tymi dwiema sytuacjami kontaktowaliśmy się ze sobą, choć – jak mówiłem – było to zabronione. Czego dotyczyły te niedzielne spotkania? Odbywały się one w sąsiedniej miejscowości, w dużej hali. Musieli być obecni na nich wszyscy przymusowi robotnicy z całego regionu. Von Braun mówił nam, jakie to wielkie szczęście nas spotkało, że możemy pracować dla Rzeszy, która tak się dla nas wykrwawia i która uratowała nas przed polskim reżimem. Krótko mówiąc, indoktrynował nas, ale jego słowa padały niczym groch o ścianę. Kiedyś mówił o Bydgoszczy. 3 września 1939 roku doszło tam do walk wojsk polskich z dywersantami niemieckimi, których wspomagali miejscowi Niemcy. Część schwytanych Niemców rozstrzelano. Propaganda III Rzeszy mówiła o Bromberger Blutsonntag – „krwawej niedzieli” i po wkroczeniu wojsk niemieckich do Bydgoszczy te wydarzenia stały się dla okupanta pretekstem do ogromnych represji. Miały wtedy miejsce egzekucje na polskiej ludności cywilnej, wielu Polaków wywieziono też do obozów koncentracyjnych. Kiedy von Braun z przejęciem mówił o tym, jak to Polacy mordowali w Bydgoszczy niewinnych Niemców, ktoś zawołał: „Das ist nicht Wahr!” – „To nie prawda!”. Von Braun wściekł się i krzyczał: „Wer hat das gesagt?” – „Kto to powiedział?”. Wyzywał nas od tchórzy, ale nikt się nie przyznał, a on ostatecznie nie dociekał. W każdym razie cieszyliśmy się, że ktoś mu się sprzeciwił. Wspomniał Ojciec o tym, że przymusowi robotnicy nie mogli jeść przy jednym stole z niemieckimi gospodarzami i chodzić z nimi do kościoła. Czego jeszcze nie wolno wam było robić? Jak już mówiłem, nie można się nam było spotykać. Nie mogliśmy jeździć do pracy rowerem, musieliśmy chodzić pieszo, nawet jeśli była to znaczna odległość. Poza tym nie było mowy o jakichś relacjach między Niemcami a robotnikami przymusowymi na płaszczyźnie czysto ludzkiej. Jeśli przymusowy robotnik zakochał się w Niemce i wyszło to na jaw, był wieszany, a dziewczynie golono do łysa głowę i obwożoną ją po okolicy. O tym opowiada film Andrzeja Wajdy „Miłość w Niemczech”. W miejscowości, gdzie pracowałem, nie było takich przypadków, ale słyszałem o nich. Pamiętam też, że kiedyś najmłodsza córka mojego gospodarza zapytała mnie, co bym zrobił, gdybym zakochał się w niemieckiej dziewczynie. Odpowiedziałem jej, że się na to nie zanosi. A ona na to: „Gdybyś się zakochał w Niemce, musiałabym cię nienawidzić”. Nie wiem, czy chciała mnie sprowokować, ale później zdałem sobie sprawę, że rzeczywiście musiałaby mnie nienawidzić, bo tego domagała się od niej partia. Nie myślał Ojciec o ucieczce? Nigdy mi to nie przyszło do głowy. Zapewne wynikało to ze stosunku do mnie niemieckich gospodarzy oraz sytuacji innych polskich robotników, którzy pracowali w tej miejscowości. Ich także dobrze tam traktowano. Natomiast z Oberbachem, wioski położonej niedaleko Niederbachem, latem 1944 roku uciekło dwóch przymusowych robotników. Tyle że nie starali się oni wydostać z Niemiec, a ukryli się w pobliskim lesie. Najpierw nikt ich nie ścigał. Uciekinierzy potrzebowali jedzenia, więc zaczęli nocą zbierać po polach warzywa, a w końcu przyszli do gospodarstwa, gdzie wcześniej pracowali, i ukradli stamtąd kilka rzeczy, nie tylko żywność. Gospodarze domyślili się, że sprawcami kradzieży mogą być zbiegli robotnicy, i została zorganizowana obława. Za trzecim razem ich znaleźli i rozstrzelali na miejscu. 6 czerwca 1944 roku miało miejsce lądowanie aliantów w Normandii i pewnie uciekinierzy mieli nadzieję, że szybko nastąpi wyzwolenie. Tymczasem wojna trwała jeszcze blisko rok. Wyzwolenie jednak w końcu przyszło. Okolice Niederbachem wyzwolili Amerykanie. To było 7 marca 1945 roku. Pamiętam, że kilka dni przed wkroczeniem wojsk amerykańskich z okolicznych miejscowości wycofywali się Niemcy: to była masa żołnierzy idących pieszo albo jadących konno i na motocyklach. Przechodzili też przez miejscowość, gdzie pracowałem. A ponieważ było pochmurno, alianci nie mogli zbombardować ich z samolotów. Gdyby nie niski pułap chmur, pewnie by nas wysadzili w powietrze razem z niemieckim wojskiem. Mieszkańcy Niederbachem mieli więc szczęście, a ja razem z nimi. W nocy z 6 na 7 marca przyszła wiadomość, że Amerykanie są już w sąsiedniej wiosce. Wszyscy w Niederbachem wywiesili więc na gankach białe flagi. Tylko że 7 marca około trzeciej po południu przez wioskę przejeżdżała jakaś grupa niemieckich żołnierzy i jadący na czele esesman, jak zobaczył te białe flagi, zaczął strzelać w stronę ganków. Ludzie więc schowali te flagi z powrotem do środka. Kiedy się ściemniało, mój gospodarz wraz z rodziną zszedł do piwnicy. Mówił, żebym ukrył się tam razem z nimi, ale ja miałem obawy, że jeśli w dom uderzy bomba, to się nie wydostaniemy spod gruzu. Z ukrycia więc obserwowałem szosę. Kiedy zobaczyłem, że nadjeżdża samochód i nie jest to auto niemieckie, wyciągnąłem do góry ręce z białą chusteczką. Jeden z samochodów się zatrzymał i Amerykanie pokazali mi na migi, że chce się im pić. Poszedłem więc z tą prośbą do gospodarza. Gospodarz odkorkował flaszkę z sokiem jabłkowym, nalał do kufla, a ja zaniosłem go Amerykanom. Ci wzięli kufel i odjechali. A gospodarz do mnie: „Gdzie jest mój kufel?”. Nieważne były bomby, armatnie kule i ostrzał, tylko ten kufel. Nie było więc w waszej wiosce walk. Na szczęście nie. Amerykanie ustawili w ogrodzie mojego gospodarza armatkę, nałożyli na nią siatkę maskującą i co jakiś czas strzelali z niej za Ren. Zza Renu w naszą stronę też wystrzelono kilka pocisków, ale nie wyrządziły one większych szkód. Żaden z nich nie spadł na dom. Zresztą po kilku dniach Amerykanie poszli dalej na wschód i linia walk się od nas odsunęła. Powoli życie zaczęło wracać do normy. To był przełom marca i kwietnia, gospodarz powiedział więc: „Trzeba wyjść w pole”. Ojciec został w Niederbachem? Zostałem. Nie poszedłem z Amerykanami, jak zrobiło wielu przymusowych robotników. Jeden z Polaków, z którym zaprzyjaźniłem się w Niederbachem, powiedział: „Gdzie pójdziesz? Po co? Na razie nic nie wiadomo”. I przyznałem mu rację. Czekałem na rozwój wypadków i pracowałem jak dotąd u mojego gospodarza. Wyszedłem na pole z broną ciągniętą przez dwa konie. W pewnym momencie zobaczyłem, że pod tą broną wloką się trzy granaty. Zatrzymałem konie i zacząłem się zastanawiać, co robić. Pomyślałem, że przede wszystkim muszę skończyć swoją robotę. Odhaczyłem więc powoli te granaty, zaniosłem na bok, a potem ostrożnie bronowałem dalej. Znalazłem jeszcze w jednym miejscu czwarty granat, ale robotę skończyłem. Chyba nie do końca zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Odminował Ojciec pole. Bawiłem się w sapera. W połowie listopada 1945 roku odszedłem stamtąd do obozu przejściowego zorganizowanego przez Amerykanów jakieś dziesięć – piętnaście kilometrów od Niederbachem. Polacy od razu zaczęli się tam organizować w różne struktury. W tym czasie myślałem już o powołaniu kapłańskim i chciałem przede wszystkim skończyć szkołę średnią, a taka była właśnie w tym obozie. Pojechałem więc tam, zgłosiłem się do kierownika szkoły i powiedziałem, że w Brzesku ukończyłem pierwszą klasę Liceum im. Józefa Piłsudskiego, że nie mam jednak z sobą żadnych świadectw, ale chciałbym kontynuować naukę w drugiej klasie. Po egzaminie orientacyjnym zostałem do tej szkoły przyjęty. Wróciłem więc do Niederbachem zabrać swoje rzeczy i pożegnać się. Co powiedzieli gospodarze? Pani Elizabeth płakał. Może przypominałem jej syna. Nie wiem. Później jeszcze parę razy ich odwiedziłem. Zawsze przywoziłem od nich syrop z buraków cukrowych. Mieliśmy więc słodkie urozmaicenie obozowej diety. Jakiś czas później naszą szkołę przeniesiono do klasztoru w Knechtsteden, a później do Lippstadt. I tam, w czerwcu 1948 roku, zdałem maturę. Nie chciał Ojciec wracać do Polski? Przede wszystkim chciałem zdać maturę. Z rodzicami miałem kontakt przez Czerwony Krzyż. Napisałem do domu, że mogę w Niemczech skończyć szkolę średnią i zapytałem, czy mam wracać. Ojciec odpisał, że jeśli mam możliwość studiowania, to żebym został. Zostałem więc, a po maturze wstąpiłem do jezuitów. To znaczy nie od razu. Najpierw musiałem napisać podanie, które zostało odesłane do Rzymu, później przeszedłem egzamin przed czterema ojcami jezuitami. Ostatecznie mogłem rozpocząć nowicjat. Proponowano mi, bym starał się o przyjęcie do nowicjatu w Niemczech, ale ja pomyślałem, że niemiecki już znam, więc jak pojadę do Włoch, to nauczę się włoskiego. I rzeczywiście przełożeni wysłali mnie do Galloro w prowincji rzymskiej. Kiedy skończyłem studia filozoficzne na Uniwersytecie Gregoriańskim, Adam Kozłowiecki SJ zachęcił mnie do wyjazdu do Rodezji Północnej, dzisiejszej Zambii. Przed wyjazdem do Afryki przez pięć miesięcy uczyłem się języka angielskiego na Malcie i w 1956 roku wyjechałem do Lusaki. Później w latach sześćdziesiątych studiowałem w Irlandii teologię. Do Zambii wróciłem w 1966 roku. Czy po wojnie był Ojciec w Polsce? Dopiero w 1965 roku, a więc dwadzieścia dwa lata po wywiezieniu na roboty. Byłem już po święceniach i miałem w Polsce prymicje. Spotkałem się z rodzicami, z bratem i siostrą. Mój brat też skończył szkołę średnią i wstąpił do lotnictwa w polskim wojsku, ale władze nie pozwoliły mu na służbę w tej jednostce, bo wyszło na jaw, że ma brata na Zachodzie. A czy utrzymywał Ojciec później kontakty z niemieckimi gospodarzami? Utrzymywałem. Ostatni raz byłem u nich też w 1965 roku. Pan Klemens już nie żył. Spotkałem tylko panią Elizabeth. Bardzo dobrze ją wspominam. Miałem naprawdę wiele szczęścia, że trafiłem w Niemczech do rodziny Geodelsów.
Na Opolszczyznę do przymusowych robót przywieziono w czasie drugiej wojny światowej pół miliona ludzi. Najczęściej pracowali na roli, zastępując mężczyzn wysłanych na wyliczył opolski historyk prof. Stanisław Senft na teren dzisiejszej Opolszczyzny w latach 1939-1945 trafiło około pół miliona przymusowych robotników, z czego 100 tysięcy Polaków. Dużych obozów pracy, związanych z wielkim przemysłem, było na naszym terenie niewiele. Najbardziej znany jest obóz w Blechhammer, czyli Blachowni (obecnie osiedle Kędzierzyna-Koźla). Większość pracowników trafiła do tzw. bauerów, czyli niemieckich gospodarzy, gdzie najczęściej pracowali na roli. Niewielu z nich pozostawiło jednak po sobie spisane relacje czy wspomnienia. Ich opowieści sporo mówią o życiu codziennym na Śląsku w czasach II wojny światowej, o Niemcach, ich podejściu do faszyzmu i lokalnych wydarzeniach. Polacy byli właściwie w każdej wiosce, choć większość z nich wyjechała albo przed nadejściem radzieckiego frontu, albo zaraz po zajęciu tych ziem przez Rosjan. Mężczyźni byli wcielani do wojska. Przez historyków ich relacje nie są jednak specjalnie docenianym źródłem Janczak trafiła do Prudnika jako 17-letnia dziewczyna wraz z grupą kilkunastu innych osób spod Częstochowy. Był kwiecień 1940 roku. Niemcy szykowały się do kolejnych podbojów, do Wehrmachtu wcielano kolejne roczniki młodych ludzi. Tymczasem w przemyśle i w rolnictwie ktoś musiał pracować, zastępując walczących na wojnie mężczyzn. Niemieckie władze na terenach podbitej Polski zorganizowały sieć urzędów pracy, tzw. Arbaitsamtów, których zadaniem było rekrutowanie miejscowych do prac przymusowych. Kiedy okazało się, ze większość Polaków wcale nie zamierza pracować w Niemczech, do maszyny urzędniczej doszedł policyjno-wojskowy system zdobywania robotników w łapankach Janczak i grupa młodych Polaków dostali bilety kolejowe do Prudnika i przyjechali tu bez żadnej eskorty. Na miejscu trafili do prudnickiego Arbaitsamtu, gdzie zgłosili się po nich gospodarze z dzisiejszych Szybowic. Stefania Janczak trafiła do rodziny Kunze, w której starszy syn był policjantem, a młodszy służył w wojsku. Niemieckie przepisy dość ściśle regulowały sposób postępowania z robotnikami przymusowymi. Należało ich przede wszystkim trzymać na dystans i unikać wszelkich spoufaleń. Tymczasem rodzina Kunze gościnnie przyjęła dziewczynę z Polski. Mogła razem z nimi jeść posiłki. Zaprzyjaźniła się z rówieśnicą - Niemką z sąsiedztwa, która pomogła jej nauczyć się języka. Jedynym mankamentem była faktycznie ciężka praca na roli przez sześć dni w tygodniu. Pracowała jednak ramię w ramię razem ze swoimi gospodarzami. Co roku dostawała też tydzień urlopu, w czasie którego mogła odwiedzić rodzinę pod Częstochową. Pieniędzy nie zarabiała żadnych, ale gospodarz czasem finansował jej zakupy także w jakiś sposób ubezpieczona, bo przymusowi robotnicy korzystali z opieki medycznej. W prudnickim szpitalu był nawet wydzielony boczny pawilon dla Polaków i innych obcych nacji. W sumie pobyt w Szybowicach był na tyle spokojny, że kobieta zdecydowała się ściągnąć do wsi swoją młodszą siostrę, żeby uniknąć wywiezienia jej w zupełnie nieznane miejsce. W 1941 roku, po ataku na Związek Radziecki, na Śląsk zaczęli przyjeżdżać przymusowi robotnicy z Ukrainy i Rosji. W Szybowicach stanowili oni całkiem pokaźną grupę. Jeden z gospodarzy przymykał nawet oko na to, że wieczorami spotykali się pogadać w jego gospodzie. Także w 1940 roku do przymusowej pracy trafił do Nysy 19-letni wówczas Jan Szwarc spod Poznania. W swoich wspomnieniach napisał, że dzięki znajomemu zakonnikowi udało mu się wcześniej załatwić, że trafi do klasztoru franciszkanów w Nysie przy dzisiejszej al. Wojska Polskiego. Robota była ciężka. Szwarc pracował wraz z innymi w gospodarstwie rolnym prowadzonym przez klasztor. Ale przynajmniej zawsze jadł do syta, a w dni świąteczne niemieccy zakonnicy pozwalali całemu swojemu personelowi pomocniczemu spożywać posiłki razem z braćmi. Jan Szwarc bardzo zaprzyjaźnił się z zakonnikami. W czasie zdobywania miasta w marcu 1945 roku część franciszkanów została bestialsko zabita przez żołnierzy radzieckich. - Ja nawet nie zdążyłem moim dobrym braciom podziękować za wszystko dobro, które dla mnie uczynili - napisał we wspomnieniach Jan Szwarc. - Dzięki nim mogłem tą straszną wojnę szczęśliwie przeżyć. Oczywiście były też sytuacje skrajnie odmienne, gdzie przymusowi robotnicy byli bestialsko wykorzystywani. Tuż po wojnie polskie sądy skazały za to ok. 150 Niemców, choć o wielu innych sprawach z pewnością w ogóle nie w skutkach były romanse, jakie zdarzały się dość często pomiędzy miejscowymi a przymusowymi robotnikami. Najczęściej młodzi Polacy zadurzali się ze wzajemnością w młodych Niemkach, z którymi przyszło im razem mieszkać i pracować. I to w sytuacji, gdzie miejscowych chłopców czy nawet mężów praktycznie nie było, bo walczyli tysiące kilometrów od domu. Niemieckie przepisy o czystości rasy karały takie romanse bardzo surowo. W 1946 roku w czasie remontu starego domu we wsi koło miasta Nowe Zamki na Słowacji przypadkowo odnaleziono taśmę filmową, nakręconą w 1941 roku w dzisiejszej Ścinawie Nyskiej. Na jej podstawie w 2002 roku polska ekipa filmowa przygotowała film paradokumentalny dla niemieckich telewizji. Na starej taśmie nagrano rytuał ukarania 16-letniej Polki Bronki i 19- letniego miejscowego chłopca Gerharda, którzy zakochali się w sobie i zostali nakryci. W ich wiosce urządzono publiczne widowisko, przy aplauzie gawiedzi ścięto im włosy, wyprowadzono z miejscowości w workach, boso, opluwanych i znieważanych. Chłopak trafił na front wschodni, a dziewczyna do obozu koncentracyjnego, gdzie ślad po niej zaginął. Mimo takiego propagandowego potępienia, mieszane związki było dość powszednie, choć częściej ukrywane. Stefania Janczak wspomina, że jej niemiecka przyjaciółka Marta Schneider z Szybowic chodziła nocami odwiedzać Józefa Gajczaka z Andrychowa. W innym przypadku także w Szybowicach pewna Niemka zaszła w ciążę z polskim robotnikiem. Ona trafiła do obozu w Auschwitz, gdzie zmarła. Jego zabrało gestapo i przepadł bez wieści. Z innej wioski, po wschodniej stronie Prudnika, znana jest historia Rosjanina, robotnika przymusowego, który miał romans z miejscową dziewczyną. Kiedy Niemka zaszła w ciążę starszyzna wioski namówiła jednego z miejscowych starych kawalerów, żeby się ożenił z dziewczyną i uznał dziecko za swoje. Tym samym uratował życie jemu i pewnie także jej. Robotnikiem przymusowym był także w kilku gospodarstwach w Prudniku i pod Prudnikiem Zdzisław Marchwicki zwany Śląskim Wampirem. W 1975 roku skazano go na śmierć za 23 przestępstwa, w tym 14 zabójstw dokonanych na tle seksualnym w latach 1964 - 1970. Za namową innego więźnia czekając na wyrok Marchwicki spisał swoje wspomnienia, w których ujął także okres pobytu na robotach. Niestety już tu ujawniły się jego zboczone skłonności. Najpierw uwiodła go niemiecka gospodyni Ema, której mąż był w tym czasie na froncie. W innym miejscu gospodyni przyłapała Marchwickiego na zoofilii, za co został aresztowany, pobity na Gestapo, a następnie wywieziony do obozu w Kędzierzynie. Po odbyciu kary znów wrócił do pracy w Prudniku. W obu wspomnianych już relacjach robotników przymusowych ich gospodarze chcieli ich ewakuować przed nadchodzącym frontem. Stefania Janczak jeszcze w pierwszym dniu ewakuacji wróciła sama do gospodarstwa w Szybowicach, a tam doczekała frontu wraz z innymi Polakami, którzy uciekli z robót. Wspólnie przygotowali sobie kryjówkę. Jan Szwarc ewakuował się z kilkoma braćmi zakonnymi aż do Jesenika. Zamieszkali w domu pewnego gospodarza, który aż do maja 1945 roku miał na ścianie portret Hitlera. Szwarc pierwszy wrócił przez Głuchołazy do Nysy i pierwszy zobaczył ślady po masakrze w klasztorze, w czasie której żołnierze rozstrzelali zakonników. Przymusowi robotnicy, którzy dobrze znali teren i miejscowych, często trafiali do pierwszej polskiej administracji na Ziemiach Odzyskanych. Czasem sytuacja odwracała się do tego stopnia, że to oni dozorowali pracę przymusową, na którą skazywano miejscowych Niemców. Stefania Janczak na prośbę jednego ze swoich szybowickich sąsiadów zajęła jego dom. Miała go pilnować, żeby gospodarz mógł spokojnie wyjechać do Niemiec. 20 lat po wojnie przyjęła w tym domu pierwszego Niemca, który odwiedził Szybowice, żeby zobaczyć co się zmieniło.
robotnicy przymusowi w niemczech lista